Wzlot i upadek Thomasa Newtona

Najpierw była powieść science fiction pióra Waltera Tevisa. To ona posłużyła za bezpośrednią podstawę scenariusza "Człowieka, który spadł na ziemię". Inspiracji dostarczyła również niechybnie
Najpierw była powieść science fiction pióra Waltera Tevisa. To ona posłużyła za bezpośrednią podstawę scenariusza "Człowieka, który spadł na ziemię". Inspiracji dostarczyła również niechybnie osoba odtwórcy głównej roli męskiej w filmie, David Bowie, a dokładniej rzecz biorąc - jego alter ego, Ziggy Stardust. Podobnie jak bohater obrazu Nicolasa Roega był on kosmitą, który przybył na Ziemię z doniosłą misją. Różnica jest taka, że Ziggy, głosząc niechybną zagładę trzeciej planety od Słońca, przechodził równocześnie transformację w dekadencką gwiazdę rocka, podczas gdy tytułowy bohater filmu poszukuje ratunku nie dla Ziemian, a dla własnych pobratymców z odległej galaktyki.

Thomas Jerome Newton pochodzi z wymierającej planety o nazwie Anthea. Aby ocalić swój dom, Thomas ląduje na Ziemi, skąd zamierza przetransportować na Antheę zapasy życiodajnej wody. Pochodzący z cywilizacji dalece bardziej zaawansowanej niż ta znana ludziom, przybysz rozwija prywatne imperium finansowe dzięki serii innowacyjnych wynalazków. Zgromadzone bogactwo jest tylko środkiem prowadzącym do nadrzędnego celu, ale poniekąd to właśnie ono będzie przyczyną zguby Thomasa...

Bowie był wprost wymarzonym odtwórcą roli obcego z odległej planety: androgyniczny gwiazdor, kojarzony z ekstrawaganckim stylem glam w postać Thomasa Jerome'a wszedł tym łatwiej, dzięki, jak wspominał po latach, pogłębiającemu się w owym czasie jego uzależnieniu od kokainy i alienacji, która stała się jego udziałem. Rzeczywiście, autor "Jean Genie" jest tu więcej niż sugestywny jako gość z innej galaktyki, który za sprawą człowieka przechodzi powolną degrengoladę. To jego udział w dużej mierze zadecydował również o tym, że "Człowiek, który spadł na ziemię" zyskał sobie status dzieła kultowego.

Oczywiście, każdy, kto zna choć trochę pracę Nicolasa Roega, będzie wiedział, że po jego kinie nie należy oczekiwać wartkiej akcji i fajerwerków. "Człowiek, który spadł na ziemię" nosi wszelkie cechy charakterystyczne dla stylu reżysera, włączając w to sposób narracji, montaż i zdjęcia. Można je akceptować lub też nie, jednak to są właśnie "składowe" sukcesu filmu, one budują klimat, a "mozaikowa" forma z czasem odkrywa przed nami swe drugie dno. Bo twórca "Nie oglądaj się teraz" bynajmniej nie ma zamiaru ułatwiać zadania widzowi, wręcz przeciwnie - zmusza go do skupienia i każe na własną rękę interpretować poszczególne zdarzenia, sceny, dialogi czy nawet postaci. To właśnie dzięki sprawiającej zrazu wrażenie nieco chaotycznej, tak naprawdę jednak przemyślanej konstrukcji dzieła, percepcja widza staje się tożsama z postrzeganiem Thomasa Jerome'a, udaje się osiągnąć efekt obserwacji "z zewnątrz". Odbiorca staje się outsiderem na równi z główną postacią i podobnie jak ona czuje się coraz bardziej w ziemskiej rzeczywistości zagubiony.

Intrygujący formalnie, wprowadzający całkowicie nową jakość do kina science fiction "Człowiek..." to pozycja obowiązkowa zarówno dla wielbicieli tzw. "kina artystycznego" (w rozumieniu raczej tradycyjnym, nie mam na myśli współczesnych artystowskich popłuczyn), jak i dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o fenomenie osobnika znanego jako David Bowie. Premiera jego najnowszej płyty i związany z tym szum medialny wydają się idealną okazją do przypomnienia filmu szerszym masom.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones